"Romeo i Julia" - historia opowiedziana tańcem

  • Fot. Waldemar Brygier

    Fot. Waldemar Brygier

     “Romeo i Julia”, jedna z najbardziej znanych sztuk Williama Szekspira, praktycznie od momentu swego powstania wzrusza widzów i inspiruje twórców. Niezliczoną ilość razy wystawiana była na deskach teatrów, a na jej motywach powstawały wiersze, powieści, opery, utwory symfoniczne, musicale, filmy i przedstawienia baletowe. Najsłynniejszym  przykładem tego ostatniego gatunku jest niewątpliwie balet „Romeo i Julia” Sergiusza Prokofiewa. Skomponowany w 1935 roku, dwukrotnie odrzucany przez teatry rosyjskie, został wystawiony trzy lata później w Brnie. Jednak prawdziwą sławę zdobył dopiero w latach 50 XX wieku, po londyńskich przedstawieniach w wykonaniu teatru Bolszoi, w reżyserii Leonida Ławrowskiego.

     Muzyka Sergiusza Prokofiewa, choć bardzo piękna i łatwo wpadająca w ucho, nie jest zbyt często grywana w operach i filharmoniach. Przyczyną, jak zauważa Marcin Nałęcz Niesiołowski, dyrygent i dyrektor Opery Wrocławskiej, która właśnie wystawiła na swej scenie „Romea i Julię”, jest duża trudność wykonawcza i wysokie wymagania, jakie ta twórczość stawia muzykom. Jednak oglądając wrocławskie przedstawienie, można dojść do wniosku, że zespół Opery wspaniale sprostał temu wyzwaniu. Muzycy, tancerze i scenografowie, pod kierownictwem reżysera i choreografa Jacka Tyskiego, stworzyli niezapomniane widowisko, w którym wszystkie elementy doskonale splatają się, tworząc piękną i wzruszającą opowieść.

     Samo przekształcenie sztuki, ze swojej natury opartej na słowie, w balet musi być dużym wyzwaniem dla twórców. Dlatego tak ważne są umiejętności tancerzy. To, co szczególnie zachwyca we wrocławskim spektaklu, to ogromna ekspresyjność ich ruchu i mimiki, która pozwala z łatwością śledzić treść przedstawienia i wywołuje silne emocje. Uwagę przykuwają niezwykle dynamiczne sceny walki, ze szczególnie wyrazistą rolą Tybalta, którego szybkie, perfekcyjne ruchy, w połączeniu z charakterystycznym czarnym kostiumem, jako żywo przywodzą na myśl postaci z filmów kung-fu. Nie mniej wyrazista i nieco mroczna jest postać ojca Julii. Trudno oprzeć się radości, a później rozpaczy głównych bohaterów sztuki, jednak szczególne wrażenie robią sceny rozpaczy z udziałem matki Julii. Dużą sympatię wzbudza wesoły i raczej frywolny Merkucjo, więc jego śmierć wywołuje w widzu prawdziwy smutek.

     Uważny widz spostrzeże jednak, że akcja toczy się nie tylko pośrodku sceny, między głównymi bohaterami. Ważne rzeczy dzieją się również z boku, a wszystko razem tworzy organiczną całość.

     Tak wyraziście przekazane przez tancerzy emocje podkreśla przepięknie wykonana muzyka. I tu znów nasuwają się skojarzenia z filmem i z muzyką filmową, w której partie solowe poszczególnych instrumentów czy nawet pojedyncze akordy podkreślają liryzm lub dramatyzm nie tylko całych scen, ale nawet poszczególnych momentów akcji. Fakt, że to wszystko dzieje się na żywo, wzbudza szczególny podziw dla doskonałej współpracy dyrygenta, muzyków i tancerzy.

     Wrażenia, jakich dostarcza widowisko, nie byłyby kompletne bez scenografii. W zasadzie ogranicza się ona do kilku przesuwanych paneli, ale dzięki odpowiedniej grze świateł, a zwłaszcza projekcjom multimedialnym (dziełu Piotra Maruszaka), w ciągu kilku sekund możemy przenieść się z dziedzińca pałacu do sali balowej, a stamtąd pod rozgwieżdżone niebo do ogrodu, pokoju Julii czy wnętrza kościoła. Scenografię uzupełniają kostiumy, oszczędne w formie, ale wyraziste, zaprojektowane przez Martę Fiedler.

    Wszystko to sprawia, że „Romeo i Julia” w reżyserii Jacka Tyskiego i w wykonaniu zespołu Opery Wrocławskiej jest fascynującym widowiskiem, a wrażenia po jego obejrzeniu na pewno na długo pozostaną w pamięci.

Katarzyna Potocka-Brygier - NaszeSudety
Fot. Waldemar Brygier
CMS by Quick.Cms| Projekt: StudioStrona.pl