Barbarzyńca w muzeum
Mamy czas wakacji, odwiedzamy piękne miejsca, malownicze zaułki w miastach, ale często nasze kroki wiodą do muzeów i na wystawy. Artykuł, który wyciągnęliśmy z naszego archiwum jako ciekawostkę, jest sprzed kilkunastu lat, ale jego przesłanie nie straciło chyba nic ze swej aktualności...
Niedawno jeden z wrocławskich dziennikarzy usiadł na ławie z początku XVIII w. i wypruł dziurę w unikalnej plecionce. Artysta podczas wernisażu załatwił potrzebę fizjologiczną za drzwiami na pierwszym piętrze Muzeum Miejskiego. Trzeba pilnować mosiężnych okuć i kurków od umywalek, bo złodzieje chętniej kradną armaturę niż zabytki.
Muzealnicy twierdzą, że najgorsze są wycieczki szkolne. Młodzież nie oszczędza krzeseł, na których może odpocząć, ani pieczołowicie restaurowanych starych skrzyń. Po wyjściu dziecięcej grupy pracownicy muzeum nerwowo szukają przyklejanych gdzie popadnie gum do żucia.
Szybkie ręce
Dorośli wykręcają metalowe okucia z drzwi i barierek, kradną z toalet żarówki. Dotykają wszystkiego, zwłaszcza jeśli nie wolno tego robić: obrazów, starych mebli, zabytkowych rzeźb.
- Starsze panie, siedzące w kącikach sal wystawowych z szydełkiem lub drutami, dawno przeminęły. Mamy coraz więcej zabezpieczeń i wykwalifikowaną kadrę, która jak lew broni naszych eksponatów - mówi Juliusz Woźny, rzecznik Muzeum Miejskiego. - Dzięki temu z muzeum nie giną eksponaty przechowywane m.in. w specjalnych szklanych gablotach. Ale przed dewastacją nie sposób się do końca obronić.
Turysty portret własny
- Zupełnie niepotrzebnie nauczyciele z podstawówek zabierają dzieci do muzeum - mówi Jan Trzynadlowski, kustosz Muzeum Sztuki Mieszczańskiej. - Krzyczą, ślizgają się na posadce, wszystkiego muszą dotknąć, a to, co mają oglądać, wcale ich nie obchodzi.
Polacy są nieprzygotowani do obcowania ze sztuką. Dość powiedzieć, że jeden z ważnych polityków podczas zwiedzania muzeum zawiązywał sobie but opierając nogę na bardzo starej skrzyni. Z pomnika Aleksandra Fredry co rusz ginie pióro, a szermierzowi ktoś ciągle kradnie szpadę. Nikt i nic nie uchowa się przed wandalami. Problem dotyczy wszystkich, nie tylko wrocławskich muzeów. W latach 70. jakiś szaleniec rzucił się z młotkiem na Pietę Michała Anioła i porządnie obtłukł dłoń Matce Boskiej. Równie złą sławą okryła się sufrażystka, która pocięła nożyczkami pupę Wenus Velasqueza. Ale, niestety, to właśnie o Polakach mówi się, że lepiej do muzeów ich nie wpuszczać.
Bywało gorzej
Zanim wrocławskie muzeum zaczęło pilniej strzec swoich eksponatów, tajemniczemu panu udało się z Ratusza wynieść w walizce XVIII-wieczny puchar, który dziś wart jest około 15 tys. zł. Zniknął także talar wrocławski z VI w., wypożyczony do Wrocławia ze stołecznego Muzeum Narodowego. Warszawiacy zażądali wtedy odszkodowania - równowartości dwóch małych fiatów. Ktoś gwoździem skreślił znak X na obrazie z 1652 roku, a turysta z niemieckiej grupy młodzieżowej opluł portret kobiety namalowany przez Raphaela Mengsa.