Co po Villas?
Do Lewina dojeżdżam kilka minut po godz. 9.00. Parkuję nieopodal wiaduktu kolejowego i idę pod dom Violetty Villas. Ileż to razy stałem pod płotem, czekając aż gwiazda w końcu wyjdzie. Czasami nie wychodziła, miała przecież swoje humory.
Na posesji wiele się zmieniło. Płot zagradza już tylko dom piosenkarki. W oknach na parterze kraty. Do skrzynki na listy, przybitej do ogrodzenia ktoś - zapewne fan – włożył czerwoną różę. Robię zdjęcia i wracam do Lewina porozmawiać z ludźmi, których pod domem zmarłej artystki, jak na lekarstwo.
- A co my możemy powiedzieć? Nic nie wiemy. Jeśli ktoś coś mówi, to zazwyczaj plecie głupoty – stwierdza zagadnięty w sklepie mężczyzna. - One (Villas i jej opiekunka - przyp. red.) żyły za tym wiaduktem, jak za żelazną kurtyną – dodaje i macha z rezygnacją ręką.
Las Vegas ją zahartowało
W rynku spotykam Jana Mulawę, szwagra Villas. Sympatyczny starszy pan czeka na autobus do Kudowy. Przysiadam się i rozmawiamy. - Violetka mogła jeszcze żyć. Ona z całego rodzeństwa była najsilniejsza. Chyba to Las Vegas ją tak zahartowało. A jak Tusk przyznał jej te 4 tys. zł renty to i jej i opiekunce na nic przecież nie brakowało – ocenia. - Ja nie mogę się z tym pogodzić i jeszcze ten wyrok, te 10 miesięcy to moim zdaniem zbyt łagodna kara, bo jak można nie wezwać do chorej kobiety ze złamaną nogą lekarza? - pyta.
Jego zdaniem legenda Villas wciąż jest żywa, bo bardzo wielu ludzi odwiedza jej dom.
- Nie ma dnia, żeby ktoś się tam nie pojawił. Wiem, bo mam po sąsiedzku działkę. Ludzie robią zdjęcia, czasami zostawiają kwiaty – opowiada Mulawa. - Powinno powstać muzeum, albo choćby izba z pamiątkami po Violetce – dodaje i wsiada do autobusu.
Lewin się śmiał
Kilka tygodni temu społeczność małego Lewina zelektryzowały informacje podawane przez ogólnopolskie mediach o schwytaniu i doprowadzeniu do więzienia Elżbiety B., wieloletniej garderobianej i opiekunki Villas.
- Jak można schwytać kogoś, kto nie uciekał i wcale się nie krył? - puka się w czoło starsza pani, z którą rozmawiam idąc do urzędu gminy. – Przecież pani B. cały czas tu była – dodaje.
- Mieszkała u znajomej, chodziła po Lewinie, nie ukrywała się wcale – uzupełnia pani Ewa, która przycina klomby przy urzędzie. - Cały Lewin się śmiał z tych sensacyjnych doniesień o schwytaniu opiekunki Villas – dodaje i wraca do porządkowania terenu przy urzędzie. W urzędzie natykam się na Joannę Klimek-Szymanowcz. Nowa pani wójt niewiele ma do powiedzenia na temat Villas. Przyznaje tylko, że raz rozmawiała z jej synem, że wciąż są plany stworzenia muzeum lub izby pamięci, ale pierwszy ruch należy do Krzysztofa Gospodarka, bo to on jest spadkobiercą.
Znak towarowy
Gospodarek po prawie trzech latach batalii sądowej, w kwietniu tego roku uzyskał wreszcie prawomocne orzeczenie, potwierdzające, że jego matka w chwili podpisywania testamentu, w którym przekazała wszystko Elżbiecie B., nie była świadoma swoich czynów. Stał się jedynym spadkobiercą Villas. Co zrobił? Złożył w Urzędzie Patentowym wniosek o zastrzeżenie "Violetty Villas" jako znaku towarowego.
- To może nam utrudnić organizację festiwalu poświęconego twórczości Villas – przyznaje Wojciech Heliński, ze stowarzyszenia Fundus Galcensis z pobliskiej Kudowy-Zdroju, które wspólnie z samorządowcami gminnymi i powiatowymi chce we wrześniu ruszyć z nowym projektem. – Nie wiem czy pan Krzysztof Gospodarek zaakceptuje nasz pomysł? Jeśli nie, będziemy musieli zmienić formułę festiwalu – dodaje.