Retro moda to przygoda!
W Karkonoszach i Górach Izerskich pierwsi narciarze pojawili się jeszcze w XIX wieku. Choć pierwsze turystyczne zjazdy na drewnianych deskach miały miejsce w Skandynawii, to pod Szrenicę dotarły ze stolicy Niemiec. Franz Pohl, założyciel i kierownik Josephinenhütte (Huty Józefiny) w Szklarskiej Porębie, wybitny technolog hutnictwa szkła, przywiózł w latach 40. XIX wieku z Berlina deski do poruszania się po śniegu. Miały ok. metra długości, 15 centymetrów szerokości i przody lekko zagięte ku górze. Do butów mocowało się je za pomocą rzemieni. Kilka lat później hutnicy pracujący dla Pohla, a zamieszkujący okolice Harrachova, używali zimą desek z Berlina, by pokonywać pokryte śniegiem drogi z domu do huty. Poruszanie się na nich było jednak nie lada wyzwaniem, deski były niestabilne, a użytkownicy często wywracali się, więc szybko porzucili deski.
Jakiś czas później, w 1880 roku czeski hrabia Harrach sprowadził ze Szwecji trzy pary nowych nart dla pracujących w lesie drwali. Stopniowo przybywało w okolicach dzisiejszego Harrachova narciarzy, a nowinka techniczna szybko dotarła także na drugą stronę Karkonoszy. W przydomowych warsztatach i stolarniach powstawały narty wzorowane na modelach skandynawskich, choć jazda na nich nadal nie była łatwa i wymagała wprawy. Mimo wszystko, narty ułatwiały poruszanie się zimą i pozwalały wędrować po górach. Ten sposób przemieszczania się stawał się coraz bardziej popularny.
Pierwsze modele do zjazdów były długie, ponad dwumetrowe, a wiązania z trzciny lub wikliny słabo trzymały stopy. Narty takie nadawały się do zjazdów po łagodnych zboczach, ale skręcanie wcale nie było łatwe. Najtrwalsze narty były z jesionu lub hikory. Z czasem długość nart uległa skróceniu, a wiązania modyfikacjom np. dodano skórzane paski do stabilniejszego połączenia nóg i desek. Aby narty lepiej jechały, smarowano je olejem lnianym, pokostem, rozpuszczonym woskiem pszczelim lub pastą do butów, a niektórzy podobno nawet słoniną. Początkowo do nart mocowano zwykłe buty, stopniowo wypierane przez specjalne, skórzane buty narciarskie, które miały usztywniane noski, aby stabilniej były trzymane przez wiązania.
Ci, których było na to stać, sprowadzali dla siebie uważane wówczas za najlepsze narty z Norwegii. Sondre Ouversen Norheim, stolarz z okręgu Telemark, wprowadził szereg ulepszeń do tradycyjnych nart norweskich, tym samym przyczyniając się do popularyzacji tego sportu. Jako pierwszy zaczął robić narty lekko wygięte w środkowej części, dzięki czemu gdy narciarz na nich stanął, jego ciężar był równomiernie rozkładany na całą powierzchnię nart. Norweg zapoczątkował taliowanie nart: szersze u góry i na dole, a węższe na środku łatwiej wchodziły w skręt. Z czasem norweskie nowinki rozeszły się po Europie i w innych krajach także zaczęto wytwarzać taliowane narty. Nart wcale nie trzeba było kupować. Wiele mniej zamożnych osób samodzielnie robiło narty lub zamawiało je u lokalnych stolarzy. Najczęściej robiono je z jesionu, buka, brzozy lub klonu. Niektórzy zamiast do zjazdów wykorzystywali nawet klepki od beczek, ale na takich „nartach” ciężko się skręcało.

Skoczek narciarski na tle Schreiberhau, 1911 r.
Nowy sport sprawił, że pod Szrenicą zaczęły powstawać wytwórnie drewnianych nart, na przykład firma R. Koch, która produkowała narty „Windsbraut” („Wichura”) czy zakład Waldemara Järke, który za swój sprzęt zimowy został wyróżniony srebrnym medalem w 1911 roku na Wystawie Śląskiego Przemysłu i Rzemiosła w Legnicy.
Oczywiście pierwsze kroki na nartach wiązały się z częstymi upadkami, siniakami, a nawet krwawymi ranami. Nie były to jednak przeszkody, które zniechęcały żądnych przygód mieszkańców i turystów. O ile na płaskich odcinkach upadki były mniej bolesne, o tyle podczas stromych zjazdów i przy dużej prędkości, długie drewniane narty rozjeżdżały się lub krzyżowały narciarzom, a to już groziło poważną kontuzją. Gdyby nie zapał nieustraszonych pionierów nart, sport ten nie rozwinąłby się i może dzisiaj nikt by już o nim nie pamiętał.
Do lamusa odeszła za to inna dyscyplina, która ponad 100 lat temu była popularna w Karkonoszach. Chodzi o skikjoring, czyli jazdę na nartach za koniem. Sport ten wymyślono w Norwegii, ale przyjął się w innych krajach europejskich. W Szklarskiej Porębie działała firma Richarda Wagenknechta, która wynajmowała konie narciarzom chcącym spróbować swoich sił w tej konkurencji. Uprawiających tę dyscyplinę można było spotkać zwłaszcza w okolicach dworca kolejowego w Szklarskiej Porębie Górnej oraz w Szklarskiej Porębie Średniej, w okolicach skrzyżowania dzisiejszych ulic Muzealnej i Górnej, gdzie wytyczono specjalny plac do skikjoringu. Sport ten nie był jednak dla wszystkich, bowiem wynajęcie konia na godzinę było dość sporym wydatkiem, ale i tak chętnych nie brakowało.
Na starych zdjęciach czy pocztówkach możemy zobaczyć narciarzy z jednym kijem, odpychających się niczym flisacy na łodziach. Przez lata trwały dyskusje, czy lepiej i wygodniej jest jeździć przy pomocy jednego czy dwóch kijów. Głosy były podzielone i w Karkonoszach i Górach Izerskich dopiero końcówka lat 20.XX wieku przechyliła szalę zwycięstwa na dwa kije.
Na początku XX wieku nie było wodoodpornych membran i całej gamy modeli odzieży narciarskiej do wyboru. Panowe zakładali pumpy lub zwykłe spodnie, grube swetry, wełniane marynarki czy kurtki z kieszeniami. Popularny do jazdy był wykonany z lodenu, czyli grubej stuprocentowej wełny, jesienny strój myśliwski, który chronił przed chłodem i wiatrem. Na nogi zakładano dwie pary skarpetek, aby stopy nie marzły. Początkowo panowie jeździli w melonikach i filcowych kapeluszach, które potem wyparły wełniane czapki, berety, skórzane pilotki czy zaczerpnięte z mody norweskiej wełniane opaski, dzięki którym nie marzły uszy. Szyję owijano wełnianym szalikiem, a na dłonie zakładano wełniane lub brezentowe rękawiczki.
Zdecydowanie gorzej, jeśli chodzi o wygodę, miały kobiety, które początkowo jeździły na nartach w długich sukniach. Z czasem zostały one zastąpione nieco krótszymi, sięgającymi poniżej kolan, pod które zakładano marszczone spodnie koszulowe, ale i tak strój taki nie dawał pełnego komfortu. W latach 20. XX wieku panie niektóre panie wolały wzorem panów jeździć w pumpach czy bryczesach. Narciarki na głowę chętnie zakładały toczki lub czapki wykończone futerkiem. Panie, które dbały o fryzurę okrywały głowę szalem lub trójkątną chustą. Przedwojenni narciarze na swoje wyprawy często zabierali plecak, torbę lub chlebak, do których chowali skarpety i rękawice na zmianę, coś do smarowania nart i ochrony przed słońcem oraz prowiant.
Jak wyglądali i poruszali się na nartach prekursorzy białego szaleństwa można od 2004 roku oglądać w Szklarskiej Porębie. Organizowany pod Szrenicą Ski Retro Festiwal jest swoistym wehikułem czasu i pozwala poczuć atmosferę górskiego kurortu sprzed 100 lat.
Karolina Matusewicz-Górniak - fragment książki "Sekrety Gór Izerskich"
Artykuł za zgodą wydawnictwa Księży Młyn