Zapomniane miasto, zapomniana kamienica
Gdy zajrzeć do wnętrza wrocławskich kamienic, często znaleźć w nich można niezwykłe elementy, które wyróżniają je na tle innych kamienic, czy domów. Czasami są to misternie wykonane sztukaterie, czasami kafelki, które zdobią hol wejściowy, czy metalowe schody wijące się przez kilka pięter, a czasami maleńkie ozdoby, artefakty które trudno zauważyć na pierwszy rzut oka.
Jedną z takich kamienic jest budynek przy ul. Piotra Skargi 20. W niedzielę, 21 sierpnia, nieśmiało wyzierające spod patyny czasu, łuszczącej się farby i warstwy kurzu, dawne jej piękno mogło podziwiać kilkaset osób. Pewnie nie wszyscy je zauważyli, bo i okazja do odwiedzin była zupełnie inna – muzyczna. Na klatce schodowej zagrał saksofonista Władysław Kosendiak. Koncert odbył się w ramach projektu „Zapomniane miasto” podczas którego od maja do końca sierpnia odbywają się koncerty w tytułowych zapomnianych miejscach Wrocławia.
Jak w setkach innych, podobnie zaniedbanych domach, by wyłapać to, co pozostało z ich dawnej świetności, potrzeba trochę wysiłku i bystrego oka. Przy Piotra Skargi 20, na pierwszy rzut oka znajdziemy zakurzone sufity, brudne schody i odrapane ściany, ale gdy spojrzeć ponownie, to zauważymy pyski uskrzydlonych smoków, które wyłaniają się ze ścian pod schodami, zamalowane kilkoma warstwami olejnej farby wieszaki – dzieła przedwojennych rzemieślników, ręcznie kute balustrady kręconych schodów, czy fantazyjne kształty okien i świetlików. Naprawdę można się zachwycić…
Za kilka dni ostatnia szansa na wzięcie udziału w projekcie „Zapomniane miasto”. 28 sierpnia o godzinie 18:00 w budynku Nowej Giełdy (Krupnicza 15) zagra zespół Janusz Prusinowski Kompania. Wstęp, podobnie jak na wszystkie koncerty projektu – wolny. Po koncercie organizatorzy zapraszają do Mleczarni (Włodkowica 5) na after party – potańcówkę oberkową z udziałem zespołu Janusz Prusinowski Kompania.
Waldemar Brygier – NaszeSudety.pl
Przedwojenna Taschenstrasse (Sakwowa), dziś ul. Piotra Skargi, długo czekała na swoją szansę. Wprawdzie najstarszy zapis o niej pochodzi z 1316 roku, ale aż do początku XIX wieku, czyli rozbiórki murów, obronnych pędziła żywot mizernej, peryferyjnej ulicy. Trochę ruchu zaczął jej napędzać teatr Kalte Asche, otwarty w 1754 roku przez aktora Franza Schucha w budynku stojącym na parceli zajmowanej dzisiaj przez IX LO. Nazywał się wprawdzie Zimny Popiół, ale bywało tam bardzo gorąco, bo aktorzy komentowali na scenie bieżące wydarzenia polityczne, skandale i plotki towarzyskie.
Jednak dopiero intensywny rozwój kolei sprawił, że Taschenstrasse awansowała. Wraz ze swoim przedłużeniem, Neue Taschenstrasse (dziś ul. H. Kołłątaja), połączyła dworzec z centrum miasta, więc w II poł. XIX wieku ruch błyskawicznie się zwiększył, a chętnych do inwestowania przybyło. Ludzie interesu wyczuli koniunkturę, na Taschenstrasse otwierano restauracje, sklepy, kawiarnie, cukiernie.
W kamienicy pod numerem 20 czynna była Apteka Uniwersytecka. Miała jezuitów za ojców chrzestnych. Zaczęli ją prowadzić w 1735 roku, przy Akademii Leopoldyńskiej, teoretycznie na własny użytek, praktycznie – dla wszystkich potrzebujących. Często udzielali bezpłatnych porad i za darmo rozdawali lekarstwa, czym prowokowali ostre protesty konkurencji. Po kasacie zakonu jezuitów apteka została w 1791 roku wydzierżawiona przez osobę prywatną, a w 1859 roku przywilej na prowadzenie apteki i całe wyposażenie kupił Carl Sckeyde. Klientów przyjmował pod numerem 20 do 1880 roku, potem przeniósł się pięć domów dalej.
Natura i biznes nie znoszą próżni, w kamienicy otwarto w 1886 roku cukiernię L’Europe, wabiącą nie tylko bombą lodową księcia Pücklera (zamrożony miks bitej śmietany, kasztanów, truskawek, gorzkiej czekolady i maraskino), pasztecikami z kawiorem na śniadanie, ale i piwami „renomowanych browarów”. W sąsiedztwie, pod numerem 21, czynna była Paschke’s Restaurant, popularne miejsce spotkań członków różnych związków: sportowych, śpiewaczych, studenckich, zawodowych, więc interes kwitł.
Swoje atelier miał tu też u schyłku XIX stulecia fotograf Cuno Güttler, zapewniający klientów, że wykonuje fotografie „z najmniejszego formatu do wielkości człowieka”, robi powiększenia i kopie ze starych zdjęć, a poza tym nie jest drogi. Trzy dekady później wrocławian przyciągało tu kino Olimpia. Malutkie, mogące pomieścić tylko 75 widzów, powszechnie znane jako „kino pchełka”, ale komfortowo wyposażone. Urodzony w Breslau Ambroży Grzenia wspominał swoje wyprawy na dziecięce seanse, które trwały od godziny 9:00 do 15:00. Trwała już wojna, ale miasto jej nie odczuwało aż do końca 1944 roku. Bilet kosztował 30 fenigów, czyli równowartość dwóch oranżad. Po wojnie w miejsce kina wprowadzono warsztat samochodowy. Ale sztuka czasem tu powraca.