Jak Duch Gór otrzymał swoje imię
W pewien letni, ba nawet dość ciepły dzień, słoneczny jak świdnickie piwo, wracał sobie leśną ścieżką Duch Gór do sadyby nad Wielkim Stawem. Wracał wesół, bo i dzionek wyjątkowo był udany. Najpierw skopał tyłki kilku Walonom, którzy wbrew wcześniejszym obietnicom ponownie próbowali wygrzebać coś ze skarbca Karkonoszy, potem wywiódł na manowce paru snobistycznych turystów, którzy w strojach raczej wieczorowych w jego dziedzinę się zapuścili, w południe wygrał zawody ze swym kolegą Foehnem (którego po 1945 r. w ramach panującego trendu na spolszczonego Fena przechrzcili), kto zbije więcej szyb wędrownemu szklarzowi, a na koniec przydybał wracających z pracy kurzaków i ograł ich w kręgle, tak że nie mieli po co (i za co) iść pod wieczór do karczmy.
Szedł sobie zatem raźno i dla wicu co krok się zmieniał - raz to w zgrzybiałego starca z lagą, raz w kipiącego życiem młodzieniaszka. Naraz stanął i zaślinił się obleśnie. Nie wytrzymał, postąpił naprzód i... dał sobie spokój z całą tą głupią zabawą. Bo tuż przed nim, o łokci parę, za gęstwą krzaków, nad strumykiem, pod rzędem smreków siedziała białka. E, nie byle jaka była to białka - blond, długie włosy, rumiane liczka, ruchliwe oczka, pierś, no i... nogi. Siedziała wyraźnie zdezorientowana, o ile na tej twarzy mógł się kiedykolwiek pojawić wyraz zakłopotania. Młodzieniec poprawił pantalony, przyczesał fryz jak trza i ruszył śmiało ku nieznajomej. Bo trzeba wiedzieć, że nawet tego wesołego dnia Duchowi Gór pewien niedosyt pozostał, ot takie miejsce na poobiedni deserek. A płeć słabą mocno Karkonosz cenił i żadna, ale to żadna do tej pory mu się nie oparła. Tak było i tym razem. Zero zająknięcia, sztampowa gadka o zagubionym w lesie dziewczęciu i już wiódł ją do górskiego pałacu. Na swoją zgubę.
Emma, bo tak się dziewczyna zwała, córka jakiegoś hercoga, fyrsta, prynca czy frajchra (do tych szwabskich tytułów Duch Gór nigdy nie miał głowy) równie urodną co upierdliwą się okazała. Gdy minęło pierwsze zakłopotanie, wnet wyszła na jaw jej kapryśna i zaborcza natura. Wzięła Ducha Gór pod swój bucik tak, że kolejne jej zachcianki spełniał, każdej, nawet najdurniejszej gadki wysłuchał. Nawet na krok nie chciała go odstąpić, ciągle mu głowę jakimiś nowymi fanaberiami suszyła. Oj suszyło Karkonosza nieźle, bo ani na piwo do podgórskich osad wyskoczyć, ani w kręgle ze smolarzami zagrać, tylko babskich jazgołów słuchać. Dał jej na odczepne magiczną różdżkę, żeby sama sobie co chciała wyczarowywała ze zwykłych rzep, ale to nie pomogło. Miał bowiem Karkonosz ulubiony ogródek, takie małe alpinarium w pobliżu pałacu, skąd kiedyś upartego zielarza kilkakroć przeganiał. Tam to jeszcze pozwalała mu wychodzić i chętnie to wykorzystywał, uchodząc przed jej zrzędzeniem. Były w tym ogródku rośliny rzadkie, gęsto sadzone. Z najciekawszych wymienić należy: lilię złotogłów, ciemiężycę zieloną, różę alpejską, czosnek syberyjski i arcydzięgiel litwor. A tymczasem Emmie tak spodobała się ta zabawa z rzepami, że kazała Duchowi Gór obsadzić nimi cały zagon, niszcząc resztę roślinności.
Ten wymawiał się wprawdzie, że nie ma tyle nasion, myślał bowiem naiwny, że dziewka pozwoli mu po nie do wsi zajść, gdzie odreagowałby trochę. Nic z tego - Emma tylko różdżką machnęła, jedną z rzep w posłańca zamieniła, drugą w wóz (w konie zaprzęgnięty), który o zmroku wrócił wyładowany cennym towarem. Zbiesił się Duch Gór widząc zagładę swojej samotni i trzy dni klął pod nosem. Jednakowoż Emma dni cztery zrzędziła, więc nie strzymał i poszedł do ogrodu, gdzie wokół rosły znienawidzone rzepy. Spędził tam cały dzień, ale ciągle do nich nie mógł się przyzwyczaić. Gdy wrócił do sadyby czekała go kolejna niespodzianka. Emma oświadczyła mu, że dosyć ma bałaganu jaki panuje w pałacu, pora zaprowadzić nowy ład, a ponieważ jako córka dobrego domu nie chce żyć z Karkonoszem na niedźwiedzią łapę - żąda aby ją poślubił i to jak najrychlej. Obejdzie się bez zaproszeń, bo gości weselnych wyciągnie z polnej kapusty. Powiedziała i wyszła. Ducha Gór zatkało, długo siedział nie wiedząc co począć, aż wymyślił. Przynajmniej tak mu się zdawało.
Nazajutrz pojawił się u swej przyszłej lubej jako odrażający staruch. Nie zrobiło to wrażenia na Emmie, zadrwiła z niego że tanio próbuje się wykpić, jednak jej brzydota osobiście nie przeszkadza, bo - oświadczyła wprost - leci na władzę i bogactwo. A ślub ma się odbyć za dwa dni, bo ona czekać nie zwykła. Cisnął więc Karkonosz swą starczą twarzą i poszedł między te cholerne rzepy. I dumał, dumał, patrząc ze złością na nie. Wreszcie go olśniło. Przywołał długodystansową jaskółkę, wetknął jej w łapki naprędce sklecony liścik, który uprzednio wysmyrał w woni górskich fijałków. Telegram był adresowany do księcia Raciborza, którego Duch Gór znał z widzenia, ale jeszcze bardziej ze słyszenia, bo swą romantyczną głupotą na cały Śląsk młodzik słynął. A głosił tak: JWX Raciborz stop jestem uwięzioną stop u strasznego demona gór stop z niecierpliwością wyglądam ocalenia stop przybywaj niezwłocznie do stop Karkonoszy stop czekaj w Marysinie na dalsze instrukcje stop Emma księżniczka licencjonowana. Karkonosz poprosił oczywiście o potwierdzenie odbioru przesyłki. Nadeszło o zmierzchu.
Przez cały następny dzień trwały przygotowania do hucznego wesela. Duch Gór popędzany przez Emmę ganiał od wschodu do zachodu, ledwie czas znalazł, aby po kryjomu skreślić kolejny bilecik i przez umyślnego lisa-chytrusa posłać do Marysina z prośbą o wręczenie przybyłemu Raciborowi. List był krótki acz treściwy: "Uprzejmie zawiadamiam, że starego Karkonosza nie będzie jutro od rana w domu. Klucz do pałacu znajduje się pod granitową wycieraczką u wejścia. Powodzenia. Życzliwy". Co się tak cieszysz? spytała uśmiechającego się ukradkiem Karkonosza Emma. No... jutro nasz ślub kochanie - odparował z refleksem Duch Gór, więc zamknęła się i poszła.
O świcie Karkonosz poczłapał znów na swoje poletko, tłumacząc się że chce jeszcze doglądnąć i podlać gości przed wieczornym przyjęciem. Siedział na kamieniu i nasłuchiwał spodziewanych odgłosów gwałtu z niedalekiego pałacu. Nic, cisza, przez którą przebijał się co jakiś czas wrzask Emmy, wydającej polecenia służbie. Chyba przesadziłem z tym strasznym demonem, Racibór skrewił - przemknęło przez myśl Duchowi Gór - jestem skończony. Czas mijał bardzo szybko tego dnia. Księcia nie było ani śladu, natomiast pojawiła się Emma, nabzdyczona że Karkonosz powinien już być w pałacu i szykować się na uroczystość. Nie stracił zimnej krwi, odparł - Zaraz przyjdę miła, tylko muszę naszych gości dokładnie policzyć, coby później nie było wstydu przy ludziach, że nie dla wszystkich nakryć starczyło. Nie odeszła jednak, lecz stała i patrzyła, zaczął więc skakać wśród grządek i liczyć na głos kolejne rzepy. Emma czekała, czekała, lecz gdy pomylił się parę razy i zaczynał rachubę od początku zniecierpliwiona obróciła się na pięcie poszła się stroić do zamku. Widział jak kilkakroć zatrzymuje się po drodze i ogląda więc liczył wytrwale na głos, ocierając pot ukradkiem. Rachował dalej zaciekle jak na powszechnym spisie nawet, gdy znikła za załomem stoku - a nuż babsko z ukrycia podpatruje. Przerwał dopiero gdy usłyszał cienki pisk Emmy i rżenie koni. To książę Racibórz przybywał z odsieczą.
Racibórz dostał telegram, w chwili gdy leżał na łące obok okazałych sztucznych ruin, jakie jego poddani przez cały ostatni rok stawiali w upał i mróz aby zaspokoić estetyczne potrzeby swego pana. Rozebrali, pozyskując budulec prawie cały stary zamek, którego zwalista toporna bryła była w oczach młodego księcia o wiele za mało romantyczna. Pokwitował machinalnie odbiór, z wielkopańską niedbałością (także o napiwek dla doręczyciela). Przeczytał woniejący fijałkami liścik i nie wahał się ani chwili. Księżniczka do wzięcia! Czeka na wybawcę! Niewiele myśląc zebrał wierną drużynę, w której obok giermka niedojdy, co mu wszystko zawdzięczał, od lat nikt nie chciał służyć i ruszył cwałem na zachód przez śląskie gościńce. W drodze, po ciężkiej nocy na sianie pojawił się jednak cień wątpliwości. Coś chyba przeoczył, czytając w uniesieniu po łebkach. Wyciągnął z zanadrza bilecik - rzeczywiście. Straszny demon gór. Nie, to nie brzmi zbyt dobrze. Ochota malała w księciu w miarę zbliżania się do celu. Cwał przeszedł stopniowo w stęp. Siłą inercji dowlókł się do Marysina i na końcowy popas stanął. Rano chyba ruszy chyłkiem z powrotem, a gdy gospodarz przy zameldowaniu zapyta się w jakim celu przybył odpowie, że rekreacyjnie. Księżniczka? Jaka księżniczka? Ledwie wszedł do izby i zobaczył leżący na stole list cała ociężałość z niego opadła. Bułeczka z masłem! - zakrzyknął, bo afekt znów go chwycił. Bułeczka? Gdzie? - ocknął się nierozgarnięty sługa.
Teraz wiózł Emmę na swym romantycznym siodle z baldachimem. Wyrywała się początkowo i piszczała - była w szoku dziecina, albo ją ten górski dziadyga czymś odurzył. Stary dureń! Liczyrzepa! - długo obserwował krzątającego się na poletku demona zanim porwał wracającą od niego księżniczkę. Racibórz był z siebie dumny, prawie tak dumny jak jego sługa, który wiózł na koniu niebrzydką służącą. Ledwie jednak wyjechali z karkonoskich borów słodki ciężar jakby się zmniejszył. Obejrzał się - do siodła przytroczona była rzepa.
Emma pomstowała, siedząc w komnacie na zamku ojca Racibora. Dusiła w sobie gniew słuchając, jak ten kretyński, sentymentalny, nic nie rozumiejący młokos chełpi się przed swoim ojcem "bohaterskim czynem". Z trudem przełknęła "wysłany przez nią" liścik i życzliwy anonim. Przy rzepoliczeniu jednak ją ścięło i wybiegła z rycerskiej sali. Nienawidzi tego kretyna Raciborza, który jej odebrał władzę w Karkonoszach! Zamknęła się w pokoju na trzy dni, nie chcąc wyjść. Zbywała początkowo docinki zamkowej służby, lecz o świcie trzeciego dnia usłyszała na dziedzińcu rozmowę ojca z synem.
- Nie weźmiesz jej - krzyczał stary. - To przybłęda nie wiadomo skąd. Księżniczka bez posagu! I jeszcze ma muchy w nosie. Nie dla niej ręka dziedzica Raciborza i pakiet kontrolny Tyskiego, książęcego browaru. Jutro wygnam ją stąd precz! Weszli do sieni. Poprawiła jasne włosy i wybiegła z izby. Na schodach wpadła na idącego Raciborza. Dobrze to wymierzyła. Była przymilna jak nigdy dotąd. No, może z wyjątkiem rozmowy nad strumykiem, w letni, słoneczny dzień.
Jako pani Raciborza nigdy nie przyznała się do swojej wpadki. Wersja młodego księcia była w porządku, jednak za mało eksponowała jej rolę i bohaterstwo. W miesiąc po ślubie z Raciborzem posłała po skrybę, który w odpowiedni sposób uwieczniłby całą historię. Nazywał się Myszeus czy jakoś tak.
Duch Gór szalał ze szczęścia. Udzielał się towarzysko jak nigdy dotąd. Oddał szklarzowi za wyrządzone szkody, przy okazji okpiwając nieuczciwego młynarza, przegrywał seryjnie do kurzaków kręgle na Rówience, tak że złoto w okolicach Karpacza staniało bardzo w dni owe, żłopał piwo po okolicznych gospodach, nawet swych starych znajomych walonów wypuścił ze śmiechem, obdarowując na drogę szlachetnymi kamieniami. Do białek tylko miał jakowąś awersję. Omijał je szerokim łukiem przez czas dłuższy. Aż wreszcie natura Pana Gór upomniała się o swoje prawa. Udała mu się jakaś dziewka spotkana na trakcie za Kowarami. Czarnowłosa, żadne ryzyko - pomyślał i zaszedł do niej na noc. Gdy rano wychodził chyłkiem, przeciągnęła się na łożu i szepnęła: "wróć jeszcze, Liczyrzepo!"
Autorem legendy jest sb