O księżniczce Kunegundzie
Żyła kiedyś w zamku na górze Chojnik śliczna księżniczka o imieniu Kunegunda. Od chwili gdy zmarł jej ojciec, sama zamkiem i należnymi do niej włościami władała. Największą jej przyjemnością były polowania na jelenie, jazda konna i władanie bronią. Ponieważ była bogata i piękna, wielu szlachetnych rycerzy starało się o jej rękę, ale ona zarozumiale oświadczała, że wyjdzie za mąż tylko za tego rycerza, który w bojowej zbroi, w hełmie z opuszczoną przyłbicą, z mieczem, tarczą i kopią w dłoni, zamek po zewnętrznym pierścieniu murów konno wokół objedzie. Wiedziała bowiem, że od strony przepaści zamek ma bardzo cienkie mury i uznawała taki wyczyn za niemożliwy.
Wielu rycerzy próbowało tego dokonać, ale każdy z nich, w miejscu gdzie mur był najbardziej cienki, padał wraz, z koniem w przepaść i na kamiennych głazach życie tracił. Powodem były zawroty głowy, które na tej wysokości odczuwali, czy też potknięcia się konia na niezbyt gładkiej powierzchni muru.
Kunegunda lubiła patrzeć ze swego okna na próby rycerzy i na ich śmierć, która na ścianie kamiennego urwiska im życie zabierała. Odczuwała dużą przyjemność z faktu, że oni wszyscy dla jej zachcianki ginęli.
Wieść daleko w kraj poszła, że dokonanie tego wyczynu jest niemożliwością i że każda następna próba jest zwykłym samobójstwem. Dlatego dalszych prób zaniechano i księżniczka Kunegunda była bardzo niezadowolona, że nikt więcej nie chciał dla niej życia swego narazić i o zdobycie jej ręki się starać. Tak minęło kilka lat i miesięcy.
Któregoś wieczoru strażnik nad bramą stojący dostrzegł, że jakiś nieznany nikomu rycerz, z jednym tylko pachołkiem, konno w stronę bramy zamkowej drogą podążał. Gdy już przed wierzejami bramnymi stanął i głosem swego rogu przybycie obwieścił, zapytał strażnik po co do zamku przybywa.
- Przybywam, by zamek ten konno po murach objechać - odkrzyknął mu nieznany rycerz i gdy brama została już otwarta, wjechał w dziedziniec stajenny. Tam pachołek odwiódł jego konia do żłobu a on, strzepnąwszy ze swej odzieży kurz, wszedł do zamkowych komnat.
Już po zapadnięciu zmroku, przy wieczerzy podanej w najobszerniejszej komnacie, oświetlonej płonącymi szczapami, wypytywany o podróż, zaczął rycerz opowiadać. Mimo zmęczenia spowodowanego przebytą drogą opowieść swą snuł tak ciekawie, że większość mieszkańców zamku zeszła się, by jego słów posłuchać. Jedna z dworek księżniczki Kunegundy pobiegła do jej komnaty i o opowiadaniu rycerza ją powiadomiła. Zaciekawiona tą wiadomością Kunegunda też chciała opowiadania posłuchać, ale krępowała się zmęczonego podróżą rycerza wieczorną porą do swej komnaty wzywać. Duma nie pozwalała jej zejść po schodach i tam, na dole, pośród sług zamkowych usiąść. Ciekawość jednak zwyciężyła. Szybko przebrała się w strój swej służebnej i przez nikogo nie zauważona, cicho wsunęła się do wnętrza rozjaśnionej jedyną świecą i płonącymi szczapami komnaty. Tu usiadła w najciemniejszym kącie i prawie do północy słuchała opowieści snutych przez rycerza.
On, siedzący przy stole, w blasku płonącej tam w lichtarzu cynowym świecy, spodobał się Kunegundzie. Nie spuszczała oczu z jego długich, opadających na ramiona włosów, lśniących w migotliwym blasku płonących szczap, opalonego wiatrem i słońcem oblicza z lekko uchylającymi się, uśmiechniętymi ustami.
Rycerz opowiadał o swych stronach rodzinnych, o ojcu, matce, braciach i o nieznanym jej, dalekim Krakowie. Opisywał mury tego miasta, baszty, bramy, ulice, kościoły i zamek Wawel, wraz z jego mieszkańcami oraz domy krakowskie i turnieje rycerskie tam odbywające się.
Dopiero gdy przybysz udał się na spoczynek, Kunegunda powróciła do swej komnaty i padła na łoże, hamując głośne łkanie. Pojęła, że pokochała nieznanego rycerza od pierwszego wejrzenia i że on jutro, podczas dokonywania zamierzonej próby objechania konno zamku, na pewno straci życie jak wszyscy ci, którzy tego czynu dokonać chcieli.
Nagle naszła ją pewna myśl. Wstała z łoża, obudziła jedną ze swych dworek i poleciła jej udać się zaraz do komnaty, w której śpi nieznany rycerz, obudzić go i potem przekazać mu wiadomość, że ona, pani tego zamku, księżniczka Kunegunda, zwalnia go od obowiązku objechania murów, a także skłonna jest oddać mu swą rękę i stać się jego żoną, o ile on o to ją poprosi.
Dworka wykonała polecenie, na co rycerz odpowiedział:
- Idź i powiedz swojej pani, że jestem prawym, szlachetnym rycerzem, a prawy rycerz dotrzymuje danego przez siebie rycerskiego słowa. Nie rzuca go na wiatr. Ja, wyjeżdżając ze swego rodzinnego zamku, powiedziałem iż jadę na Chojnik, by zamek tam stojący objechać konno po zewnętrznych murach dookoła. To samo mówiłem, gdy pielgrzymi, wędrowcy i kupcy pytali mnie o cel mojej podróży. Te same słowa powtórzyłem i tu, przed bramą i nie mogę nie dotrzymać wypowiedzianych przez siebie słów. Nie mogę powrócić w rodzinne strony bez dokonania tego czynu. Utraciłbym swą rycerską cześć i tytuł dobrego, szlachetnego rycerza. Dlatego jutro o świcie będę próbować swoich sił i sił mego konia na murach tego zamku. Wolę śmierć znaleźć na dnie przepaści, niż zniesławionym stąd wyjechać.
Gdy dworka powtórzyła słowa rycerza księżniczce Kunegundzie, ta znów wybuchnęła głośnym płaczem. Potem bardzo długo nie mogła pohamować swego łkania i jeszcze długo w noc z tego powodu nie spała. Dopiero gdy zmęczenie płaczem wzięło górę nad jej rozpaczą, usnęła na łóżku wilgotnym od wylanych przez siebie łez.
O świcie, gdy pierwsze promienie słońca ozłociły mur wysokiej baszty zamkowej, obudził ją dźwięk trąb, które dały znać, że rycerz wjeżdża na mury.
Księżniczka szybko wstała, podbiegła do okna przecierając zaspane oczy i ujrzała, ze on, w pełnej zbroi, z mieczem przy pasie, z kopią w dłoni i tarczą na ramieniu, z opuszczoną przyłbicą hełmu, spoglądając przez jej szczelinowe wzierniki, jechał wolno, dostojnie po murze, zbliżając się coraz bardziej do groźnego miejsca, pod którym widniała chłodna, kamienna, pokryta rzadkimi krzakami przepaść.
Początkowo jechał bezpiecznie, bo i mur był szeroki, i nie było pod nim przepaści, ale gdy zaczął się zbliżać do najbardziej groźnego miejsca, gdzie mur był cienki, a powierzchnia jego uszkodzona kopytami koni poprzednio tam jeżdżących rycerzy, ona nie chciała widzieć śmierci mężczyzny, który się jej spodobał i którego już pokochała. Zasłaniając oczy dłońmi i wstrzymując oddech w piersi, zaczęła się modlić do Boga i do swej patronki św. Kunegundy - cesarzowej o pomoc dla niego i o powodzenie w tym śmiałym, groźnym przedsięwzięciu, którego stała się świadkiem. Modliła się a równocześnie nasłuchiwała i drżała z niepokoju, że za chwilę usłyszy krzyk człowieka, rżenie konia a także jak pancerz tego rycerza będzie dźwięczeć przez cały czas, gdy jego ciało po skałach osuwać się będzie na dno przepaści pod murem. Zamodlona i zasłuchana w odgłosy dobiegające przez okno, poczuła nagle osłabienie, dziwny ból pod lewą piersią i... osłabła.
Okrzyki radości i zdumienia oraz dźwięki trąb przywiodły do świadomości Kunegundę, leżącą na podłodze komnaty. Uniosła się z niemałym trudem i podeszła do okna. Rycerz ukończył już objazd po murze i skierował swego konia na dziedziniec. Sierść rumaka błyszczała od potu. Księżniczka szybko poprawiła na sobie suknię, ręką przygładziła swe włosy i zbiegła po schodach na dziedziniec. Tu skierowała się w stronę rycerza i z uśmiechem na twarzy rzekła:
- Rycerzu, szlachetny! Jestem twoja i tobie oddam swoją dłoń!
Spodziewała się Kunegunda, że on na pewno zsiądzie z konia, uklęknie przed nią i uszczęśliwiony, zgodnie z obyczajem, ucałuje jej dłoń lub kraj jej sukni. Ale rycerz postąpił inaczej. Nie zsiadł z konia i nie pocałował jej dłoni. Siedząc w siodle, uniósł tylko przyłbicę hełmu i odparł Kunegundzie:
- Nie przybyłem tu, by zdobyć twą rękę, pani, ani też by posiąść twój majątek. Ćwiczyłem swego konia ponad dwa lata do tego wyczynu, tylko dlatego by pohamować twą karygodną swawolę i szafowanie życiem dobrych, odważnych rycerzy. - Tu przerwał i po krótkiej chwili, patrząc w jej coraz bardziej blednącą twarz, dodał: - Ci, którzy swą śmierć na skałach tej przepaści znaleźli, mogli żyć długo. Mogli dokonać wielu sławnych wyczynów. Mogli walczyć o wiarę, sprawiedliwość, o lepszą dolę wdów i sierot. Gdyby zginęli w walce o takie cele, lub w walce o wolność swego kraju i ludu, głęboko wryłyby się ich imiona w pamięć potomnych. Ale oni zginęli dla twojej zachcianki i dlatego twoje sumienie, pani, obciążone jest grzechem ich niepotrzebnej, bezsensownej śmierci, grzechem zabójstwa. Ich krew wala twoje dłonie, pani. Dlatego nigdy nie chciałbym mieć cię za żonę, ani też nigdy nie chciałbym dotknąć twej ręki.
Skłonił się przed drżącą Kunegunda, zawrócił swego konia w stronę bramy i w parę chwil później opuścił zamek, wraz z towarzyszącym mu pachołkiem.
Legenda ta ma trzy różne zakończenia. Według najczęściej powtarzanego księżniczka Kunegunda, z powodu złamania jej pychy i dumy oraz doznanego od nieznanego rycerza upokorzenia, skoczyła w przepaść z muru zamkowego w miejscu, gdzie dotychczas padali wraz z końmi rycerze, którzy jej rękę zdobyć chcieli. Poniosła śmierć, a jej zwłoki diabły, wyjąc z radości, z przepaści do piekła zabrały. Dlatego też ludność miejscowa, drogę wiodącą do zamku przez przepaść, "Drogą Kunegundy" lub "Drogą przez piekło" nazywa, a dolinę którą ta droga przebiega - "Piekielną doliną".
Inna wersja tejże legendy podaje nam, że Kunegunda wstąpiła do klasztoru, by tam, ze złamanym sercem, odpokutować za swoje grzechy i że wkrótce w tym klasztorze zmarła.
Trzecia wersja natomiast mówi, że Kunegunda wyszła za mąż za niemieckiego rycerza Elwardta von Ehrbacha, który kiedyś, przebrany za pachołka, w jakiejś tam podróży jej towarzyszył. Według tej trzeciej wersji Kunegunda, po ślubie z owym rycerzem, kazała rozwalić mur zamkowy od strony przepaści, a za dusze rycerzy, którzy tu zginęli, mszę odprawić. Potem, chcąc zabić pamięć o swych karygodnych czynach, szukała miłości i przyjaźni ludzi, rozdzielając obficie bogatą jałmużnę.
Źródło: Urszula i Aleksander Wiąckowie: "Legendy Karkonoszy i okolic"