Orlicki Liczyrzepa
Na stoku Orlicy, skąd roztacza się rozległy widok na góry Stołowe i Bystrzyckie, stało dwóch mężczyzn. Ubrani byli podobnie: mocne skórzane buty, spodnie zwane pumpami, ciepłe wełniane swetry i takież skarpety oraz czapki z daszkiem. Ubiór niższego z mężczyzn nosił cechy wyszukanej elegancji, drugi – wysoki, barczysty z obfitym zarostem – miał odzienie wskazujące raczej na proste pochodzenie. Rozmawiali o czymś żywo gestykulując.
Pora wyjawić, że jednym z nich był książę Mansfield Coloredo, pan rozległych włości przynależnych do zamku w czeskim Opocznie, a drugim Henryk Rübartsch, piwowar i właściciel gospody z niewielkim schroniskiem na Orlicy.
Po oprowadzeniu księcia okolicznymi górami, Rübartsch zaprosił go do gospody na poczęstunek. Jadło było znakomite, a kłodzkie piwo wyborne. Na kominku wesoło buzował ogień, w schludnej izbie z drewnianymi, rzeźbionymi sprzętami zapadł zmrok.
- No to teraz spokojnie opowiedz skąd tu się wziąłeś i jak ci się wiedzie? – odezwał się książę.
Rübartsch uznał, że to dobra okazja na przedstawienie nurtujących go problemów, tym bardziej iż wyczuwał sympatię księcia.
- Moi świętej pamięci rodzice, Pravoslav i Radomila Rybařovie, nie chcąc wyrzec się protestanckiej wiary wyznawanej od pokoleń, opuścić musieli rodzinne Strakonice i osiedlili się w Niwie między Polanicą a Wambierzycami. Ja urodziłem się w 1852 r. pod nazwiskiem Rübartsch, gdyż rodzice zmienili jego brzmienie z czeskiego na niemieckie. Kiedy wyuczyłem się zawodu piwowara udałem się na wędrówkę po Niemczech, aby tam doskonalić się w fachu. Po śmierci starszego brata Józefa przybyłem do Zieleńca i chciałbym tutaj pozostać do końca życia. Obawiam się jednak, że nie będzie to możliwe, bo ciągle napotykam na jakieś trudności.
Tu przerwał, jakby chciał sprawdzić zainteresowanie słuchacza wynurzeniami, ale kiedy usłyszał: A jakież ty możesz mieć kłopoty w tej rzadko odwiedzanej głuszy?, zaczął mówić szybciej, jakby obawiając się, że nie zdąży zanim cierpliwość gościa się skończy.
- Zimą rzeczywiście mało tu jest ludzi, bo utrudniają to wielkie śniegi zalegające często i przez pół roku. Nawet i ja mam wtedy trudności z poruszaniem się po okolicy. Przydałyby się specjalne deski, o których słyszałem, że korzystają z nich Skandynawowie. Ale skąd je wziąć? Jak się nimi posługiwać? Dawniej, jak pewnie jaśnie panu wiadomo, bywały tu sławne osoby, z Dusznik zawsze przychodziło wielu kuracjuszy. Teraz także latem jest znacznie gorzej, a i nie wiadomo kto mnie okrada i niszczy urządzenia, które zbudowałem dla wygody wędrowców. Mam wrażenie, że ktoś chce się mnie pozbyć, urzędnicy nie pozwalają postawić nowej wieży, a cóż to za wycieczka bez podziwiania pięknych widoków? Nie wiem, czy nie trzeba będzie opuścić tego coraz mniej przyjaznego miejsca. Szkoda, bo włożyłem tu wiele pracy i wysiłku. Wytyczyłem ścieżki spacerowe, budowałem wieże widokowe, oprowadzałem wędrowców by zaciekawić ich górami i Zieleńcem…
Mówił coraz wolniej, jakby zastanawiał się czy warto jeszcze mobilizować się do działania. Książę odgadł jego niepokój i wesoło rzekł:
- Posiadasz Henryku rzadką pasję, dlatego chętnie ci pomogę. Przechytrzymy wrogie władze, razem sprostamy trudnościom. Przyjdź do mnie, a dam ci deski nazywane nartami. Przywiozłem kilka par dla moich leśniczych, ale i dla ciebie się znajdą. Pokażę ci także, jak się nimi posługiwać. A wieża…? Zbudujemy ją tuż przy granicy na mojej ziemi, tak wysoką by sięgała ponad wierzchołki drzew i długo służyła.
- Dobrą rękę miał jaśnie pan książę Coloredo! Zaszczepił mi na nowo wiarę, że jestem tutaj potrzebny – mówił później Rübartsch wszystkim coraz liczniej odwiedzającym Zieleniec.
Należy przyznać, że był wspaniałym gawędziarzem o rozległej wiedzy oraz propagatorem Zieleńca jako miejsca turystyki i sportów zimowych. To Rübartsch zostawił pierwsze ślady nart w tej okolicy. A jazdę na bukowych deskach, które miały wówczas blisko dwa i pół metra długości, rzemienne wiązania i tylko jeden kijek, opanował po mistrzowsku. Demonstrując ją, zachęcał do znajdowania w niej przyjemności.
Henryk Rübartsch zmarł licząc 78 lat, po trzydniowej chorobie, 29 marca 1930 roku. Całym swoim życiem dorobił się sławy po obu stronach granicy. Był postacią znaną w środkowych i wschodnich Niemczech. Nazywano go Liczyrzepą (Rübezahlem) z Orlicy, Kłodzkim Liczyrzepą, a najczęściej po prostu Ojcem Rübartschem.
Romana i Leszek Majewscy oraz przyjaciele - fragment książki "Legendy ziemi kłodzkiej i czeskiego pogranicza"
Artykuł za zgodą wydawnictwa PressForum
Romana i Leszek Majewscy oraz przyjaciele: "Legendy ziemi kłodzkiej..." Przygotujcie się na wyjątkową podróż w świat tajemnic i magii! "Legendy Ziemi Kłodzkiej i czeskiego pogranicza" to publikacja, która przeniesie Was w czasy pełne niezwykłych opowieści, barwnych postaci i przedziwnych wydarzeń. Stylizowana na starodruk z okuciami – ta piękna książka to nie tylko fascynująca lektura, ale i prawdziwa ozdoba każdej biblioteki. Po raz pierwszy w naszych wydawnictwach pojawi się zadrukowany brzeg bloku książki... |