Wałbrzyskie szyby kopalniane
Dawno temu jeszcze przed wojną zwaną światową tak się ułożyło, że w rodzinie wałbrzyskiego górnika urodziła się córka. Nic w tym nadzwyczajnego, w końcu córki rodzą się tak samo często, jak chłopcy. Górnik był jednak zawzięty i chciał mieć syna, następcę. Starał się chłop wraz z żoną, by chociaż jeden chłopiec się urodził, a tu jak na złość same córki. Wszyscy wiedzą, że córki zawsze droższe na wydaniu.
Jak przystało na porządnego górnika, każdej chciał zapewnić posag. A jakiż posag może dać swoim córkom górnik. Najlepiej kopalnię. Kopalnie wtedy były mniejsze, nie takie zatrudniające po kilka tysięcy ludzi. Raptem parę osób do obsługi kołowrotu i do kopania węgla. Przemysł dopiero się rozwijał. I tak co córka pojawiała się na świecie, to górnik kolejną kopalnię budował. Nie każdy chciał ziemię w pobliżu sprzedawać. To dlatego te kopalnie rozrzucone po całej kotlinie. Tak powstały Barbara w Boguszowie, Victoria na Podgórzu, Teresa na Białym Kamieniu, Wanda, Ida.
W końcu górnik wpadł na pomysł, by najpierw zbudować kopalnię jeszcze przed narodzinami dziecka i nazwał ją Julius. Myślał, że tak przechytrzy Ducha Gór i patrona górników. Był pewny, że jak najpierw nazwie kopalnię męskim imieniem Julius to uda się i będzie syn. Ale gdzie tam. Na świat przyszła kolejna dziewczynka i trzeba było zmienić nazwę z Julius na Julia. Z zazdrością patrzył, jak obok inni górnicy mieli synów i pocieszał się, że może jaki młodzian Herman, Witold, Tytus wpadnie w oko córce i połączy się nie tylko młodych, ale i ich kopalnie w jedno.
I tak każdy w pocie czoła pracował na chleb codzienny. Ludzi przybywało, węgla trzeba było coraz więcej. W końcu ktoś wymyślił, że do produkcji żelaza można stosować węgiel z wałbrzyskich kopalń. Teraz z węgla robiono koks. Dowiedział się o wszystkim książę z zamku Fürstenstein. Najbogatszy książę w okolicy postanowił być jeszcze bogatszy. Nie dość, że miał ogromne lasy, dwa zamki, kilkanaście folwarków, mnóstwo koni i służby, to jeszcze postanowił kupować kopalnie.
Biedni górnicy sprzedawali swoje działki, a książę z zamku na skale bogacił się niepomiernie. Biednieli też rycerze z okolicznych zamków. Od Czettritzów kupił ich dom i nakazał tam dobudować nowe pokoje dla urzędników coraz to większego zarządu kopalń. Pobudował koksownie i do huty teraz dostarczał koks potrzebny do wytapiania żelaza i stali.
I tak małe miasteczko, co przez setki lat zajmowało się handlem płótnem, przekształciło się w byle jak zabudowane, brudne, pełne robotników z Bawarii, przeludnione miasto. Zaniknęły górskie potoki i lecznicze zdroje, wycięto lasy i bory, wyginęły jelenie i sarny. Powietrze pełne smrodliwych wyziewów zatruwało ludzi. Za to zamek był coraz to większy i większy. Trudno powiedzieć, za co książąt z zamku Fürstenstein spotkało nieszczęście. Jedno pewne, utracili zamek, utracili kopalnie i zostali zupełnie bez pieniędzy.
Jerzy Dudzik